sobota, 19 stycznia 2013

„Kochanie, zmieńmy stan.”, czyli do czego to nie posuną się amerykańscy rodzice, by zapewnić dzieciom dobrą edukację.



Część pierwsza subiektywnych obserwacji, dotyczących systemu edukacji w USA.




Kiedy raz czy dwa razy usłyszałam, że amerykańscy rodzice potrafią przeprowadzić się do innego stanu tylko po to, by ich dziecko dostało się do dobrej szkoły, myślałam, że jest to znów wyolbrzymiony stereotyp o przesadzających Amerykanach. Jakież zatem było moje zdziwienie, gdy usłyszałam tę historię z pierwszej ręki.
Mieszkam sobie na granicy stanów Nowy Jork i Connecticut. Podczas gdy Ct uważane jest za stan najbogatszy, co można poznać po horrendalnych cenach benzyny, jedzenia i zatrważająco „wypasionych” rezydencjach, tak Nowy Jork jest odrobinę tańszy. Idąc tym tropem, słusznie wnioskowalibyśmy, iż poziom edukacji również zależy w pewnym sensie od głębokości kieszeni podatników. I tutaj moi drodzy grubo byśmy się pomylili.
Różnicę można zaobserwować na przykładzie troski o uczniów z różnorakimi problemami rozwojowymi. W szkołach podstawowych w Ct zajęcia dodatkowe (wyrównawcze) dla takich dzieci raz, że nie są refundowane a dwa, że spektrum zajęć jest zdecydowanie mniejsze w porównaniu z tymi, jakie oferują szkoły w NY. Jak wiadomo, chorować w Ameryce jest jeszcze gorzej niż w Polsce, ponieważ ubezpieczenie niekoniecznie pokrywa wizyty u specjalistów. Dla dzieci z problemami rozwojowymi natomiast, takimi specjalistami są chociażby logopeda, psycholog i terapeuta. Dość powiedzieć, że znajomej rodzinie korzystniej (podejrzewam, że również taniej) było się przeprowadzić te 40 min na zachód do stanu Nowy Jork, niż opłacać długoletnie wizyty, których szkoła w CT nie chciała refundować.
Co ciekawe, różnice można było również zaobserwować w dwóch podstawówkach w tym samym dystrykcie. Na szczęście w owym dystrykcie jest jakieś 5 podstawówek i można je sobie wybrać w zależności od potrzeb. Ów przywilej kończy się jednak w momencie , kiedy nasze dziecko przekroczy progi tzw „middle school” (gimnazjum) oraz liceum, ponieważ tutaj jest tylko po jednej takiej szkole.
Zajęcia wyrównawcze, które oferuje opisywana szkoła podstawowa to chociażby logopeda, który pracuje nie tylko nad techniczną poprawnością wymowy, ale także nad problemami ze zrozumieniem słów oraz poprawnym ich użyciem. Są też zajęcia, które pomagają dziecku w pisaniu i rysowaniu (co ciekawe oferowane są wymiennie z wfem). Pamiętam, jeszcze z Akademii Przyszłości, że też nas uczyli, jakie ćwiczenia stosować, by dziecko wyrobiło sobie rękę. O dziwo, zwykłe wygniatanie literek z plasteliny bardzo pomaga.
Zdaję sobie sprawę, że informacje te nie są zbyt detaliczne, ale zobowiązuję się wkrótce to naprawić. Mam w planach takie kąski, jak wywiady z nauczycielami. Nie macie pojęcia jak ciężko jest tutaj wkręcić się do szkoły podstawowej w charakterze wolontariusza. Oprócz oddania odcisków palców, muszę jeszcze przekonać moich pracodawców, że nie będzie to bynajmniej moje zatrudnienie „na boku”, które mogłoby spowodować konieczność płacenia za mnie podatku.

6 komentarzy:

  1. cześć Beata :) właściwie nie wiem, jak to skomentować, ot ciekawostka, po prostu miałam ochotę się przywitać, bo dawno Cię nie widziałam. tak więc, cześć Beata! (wołacz: Beato! - bierz, co chcesz ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha Ulu! Styl twego komentarza przypomniał mi sielankowe wieczory Toastmasterowe i Twoje dygresje;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawa informacja, tym bardziej dla mnie bo pracuje z dziećmi z zaburzeniami rozwojowymi, a planuje stazowac trochę w USA po moim au pair i dokończeniu studiów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kibicuję stażowi, strasznie fajna sprawa. A co studiujesz?

      Usuń
    2. skończyłam zarządzanie i politykę społeczną, a teraz jestem w połowie psychologii (czyli III rok ;P)

      Usuń
  4. Amerykanie życie w jednym miejscu przez cały czas uważają za porażkę.

    OdpowiedzUsuń

Proszę, jeśli w czasie czytania nasunęły Ci się jakieś myśli, podziel się nimi.:)