Część pierwsza subiektywnych obserwacji, dotyczących systemu edukacji w USA.
Kiedy raz czy dwa razy usłyszałam, że amerykańscy rodzice potrafią przeprowadzić
się do innego stanu tylko po to, by ich dziecko dostało się do dobrej szkoły,
myślałam, że jest to znów wyolbrzymiony stereotyp o przesadzających
Amerykanach. Jakież zatem było moje zdziwienie, gdy usłyszałam tę historię z
pierwszej ręki.
Mieszkam sobie na granicy stanów Nowy Jork i Connecticut. Podczas gdy Ct
uważane jest za stan najbogatszy, co można poznać po horrendalnych cenach
benzyny, jedzenia i zatrważająco „wypasionych” rezydencjach, tak Nowy Jork jest
odrobinę tańszy. Idąc tym tropem, słusznie wnioskowalibyśmy, iż poziom edukacji
również zależy w pewnym sensie od głębokości kieszeni podatników. I tutaj moi
drodzy grubo byśmy się pomylili.
Różnicę można zaobserwować na przykładzie troski o uczniów z różnorakimi problemami
rozwojowymi. W szkołach podstawowych w Ct zajęcia dodatkowe (wyrównawcze) dla
takich dzieci raz, że nie są refundowane a dwa, że spektrum zajęć jest
zdecydowanie mniejsze w porównaniu z tymi, jakie oferują szkoły w NY. Jak
wiadomo, chorować w Ameryce jest jeszcze gorzej niż w Polsce, ponieważ
ubezpieczenie niekoniecznie pokrywa wizyty u specjalistów. Dla dzieci z
problemami rozwojowymi natomiast, takimi specjalistami są chociażby logopeda,
psycholog i terapeuta. Dość powiedzieć, że znajomej rodzinie korzystniej
(podejrzewam, że również taniej) było się przeprowadzić te 40 min na zachód do
stanu Nowy Jork, niż opłacać długoletnie wizyty, których szkoła w CT nie
chciała refundować.
Co ciekawe, różnice można było również zaobserwować w dwóch podstawówkach w
tym samym dystrykcie. Na szczęście w owym dystrykcie jest jakieś 5 podstawówek
i można je sobie wybrać w zależności od potrzeb. Ów przywilej kończy się jednak
w momencie , kiedy nasze dziecko przekroczy progi tzw „middle school”
(gimnazjum) oraz liceum, ponieważ tutaj jest tylko po jednej takiej szkole.
Zajęcia wyrównawcze, które oferuje opisywana szkoła podstawowa to chociażby
logopeda, który pracuje nie tylko nad techniczną poprawnością wymowy, ale także
nad problemami ze zrozumieniem słów oraz poprawnym ich użyciem. Są też zajęcia,
które pomagają dziecku w pisaniu i rysowaniu (co ciekawe oferowane są wymiennie
z wfem). Pamiętam, jeszcze z Akademii Przyszłości, że też nas uczyli, jakie
ćwiczenia stosować, by dziecko wyrobiło sobie rękę. O dziwo, zwykłe wygniatanie
literek z plasteliny bardzo pomaga.
Zdaję sobie sprawę, że informacje te nie są zbyt detaliczne, ale
zobowiązuję się wkrótce to naprawić. Mam w planach takie kąski, jak wywiady z
nauczycielami. Nie macie pojęcia jak ciężko jest tutaj wkręcić się do szkoły
podstawowej w charakterze wolontariusza. Oprócz oddania odcisków palców, muszę
jeszcze przekonać moich pracodawców, że nie będzie to bynajmniej moje
zatrudnienie „na boku”, które mogłoby spowodować konieczność płacenia za mnie
podatku.
cześć Beata :) właściwie nie wiem, jak to skomentować, ot ciekawostka, po prostu miałam ochotę się przywitać, bo dawno Cię nie widziałam. tak więc, cześć Beata! (wołacz: Beato! - bierz, co chcesz ;)
OdpowiedzUsuńHaha Ulu! Styl twego komentarza przypomniał mi sielankowe wieczory Toastmasterowe i Twoje dygresje;p
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa informacja, tym bardziej dla mnie bo pracuje z dziećmi z zaburzeniami rozwojowymi, a planuje stazowac trochę w USA po moim au pair i dokończeniu studiów.
OdpowiedzUsuńKibicuję stażowi, strasznie fajna sprawa. A co studiujesz?
Usuńskończyłam zarządzanie i politykę społeczną, a teraz jestem w połowie psychologii (czyli III rok ;P)
UsuńAmerykanie życie w jednym miejscu przez cały czas uważają za porażkę.
OdpowiedzUsuń