niedziela, 16 lutego 2014

Challange accepted, czyli powrót guwernantki marnotrawnej

Ok, guwernantka wróciła niczym syn marnotrawny. Nie oznacza to, ze przestałam obracać sie w kręgach "edukacyjnych" i ze porzuciłam marzenia o byciu nauczycielem. Nie, w miedzyczasie wróciłam z USA, zaczelam studiować jezykoznawstwo stosowane (metodyka nauczania j.ang) i pracowałam w PRze Akademii Przyszlosci, organizacji której misją jest asystowanie wlasnie w edukacji dzieci. Misja na to półrocze: znalezć pracę w szkole językowej i dawać korki. O ktorych nie myśle, że są porażką systemu edukacji (http://www.rp.pl/artykul/1081226.html, temat na najbliższą notke). Plany dalsze istnieją i zawierają w sobie liczne wyjazdy. A wszystko po to, by stać sie lepszym nauczycielem dla moich przyszłych i obecnych uczniów. Powinnam wspomnieć ze znów jestem wolontariuszen w Akademii Przyszlosci, tym razem bede pomagać uroczej drugoklasistce w nauczaniu początkowym ( polecam www.zostantutorem.pl). 

Wyzwanie z tytułu ma zmotywować mnie do przeczytania i zrecenzowana tych trzech książek ( jedna już czytałam, ale dość dawno). Książki kupiłam w USA za marne grosze. Podobnie jak mnóstwo pomocy naukowych, których recenzje też mam zamiar zamieścić na blogu. Cheers:)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rewolucyjna przyszłość edukacji i jak to się ima Polski.


Zdarza się raz na jakiś czas, zapewne wpływa na to korzystny układ planet, iż na internecie znajduję coś iście inspirującego. Przykładem jest powyższy filmik, w którym pan Grey przedstawia swoją teorię na przyszłość edukacji. W skrócie chodzi o to, że z czasem miejsce nauczycieli zajmie internet i programy edukacyjne potrafiące zindywidualizować proces przekazywania wiedzy poprzez analizowanie bieżących postępów ucznia. Grey konkluduje dość niekorzystnym, dla nauczycieli, wnioskiem, twierdząc, iż, wprawdzie szkoły nie zniknął, ale zapotrzebowanie na nauczycieli spadnie.
O przyszłości internetowej edukacji wspomina co jakiś czas lokalna prasa. Nie tak dawno czytałam artykuł o wirtualnym uniwersytecie z którego korzystają zdolni uczniowie z krajów trzeciego świata. Jednak dopiero przy oglądaniu powyższego filmiku, zaświtało mi w głowie pytanie, jak owi uczniowie korzystają z anglojęzycznych zasobów uniwersytetu. Czy owe materiały wyposażone są w napisy? Czy jest opcja lektora? Czy może młodzi uczniowie już na tyle znają język angielski?

Zastanawiam się, czy jeśli kiedykolwiek taka edukacyjna rewolucja byłaby możliwa, czy zaczęłaby się od Ameryki czy równolegle i oddolnie w krajach nieanglojęzycznych? I czy kiedykolwiek byłaby możliwa sytuacja, gdzie nauka języka angielskiego jest kluczowa do otwarcia bram do dalszej edukacji?

Właśnie dlatego cieszę się, że będę nauczycielem angielskiego, bo jeszcze ewentualnie czasem można przekonać młodzież, że warto się go uczyć.

***
Owa internetowa rewolucja jest na pewno bardziej możliwa i szybsza do zrealizowania w Ameryce niż chociażby w Polsce. W szkole w której byłam na wakacjach na campie, każde z dzieci dostaje ipada na którym pracuje w szkole i w domu, a kiedy skończy dany etap edukacji, dostaje go na własność. Nauczyciele wciąż uczą się wplatać materiały interaktywne do lekcji, ale mam wrażenie, że tym amerykańskim lepiej to wychodzi. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie, że w polskiej szkole, w której miałam praktyki, każdy nauczyciel miał komputer. Nie widziałam jednak do czego był wykorzystywany. Za to w drugiej polskiej szkole, również z praktyk, nauczyciel zabijał czas wykorzystując ów komputer do własnych celów podczas gdy uczniowie pracowali w grupach.

Trzeba także wziąć pod uwagę, że polscy nauczyciele bardzo buntowaliby się przeciwko takim zmianom, które tylko zwiększyłyby liczbę zwolnień. Czy zatem możliwe jest, by polska edukacja ruszyła z miejsca i stała się bardziej efektywna, kiedy hamuje ją uzasadniony strach  przed bezrobociem? Cała ta sytuacja jawi mi się jako samonapędzające się błędne koło.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Powrót guwernantki

Dawno nie pisałam, bo muszę przyznać, miałam kryzys powołania. Zniechęciły mnie statystyki, artykuły i opowiadania znajomych i zaczełam dryfować w kierunku sobie nieznanym. W kierunku ekonomii, biznesu i cudów wszelakich. Cała ta podróż w nieznane napełniała mnie frustracją i smutkiem. Pytanie, czy to uzasadnione obawy przed niewiadomym, czy raczej znaki, że to nie mój kierunek. Kilka tygodni temu, będąc w szkole swojego dziecka znowu poczułam, że to, co chcę robić, to nauczanie. Potrafię przekazywać wiedzę i czerpię z tego satysfakcję. Frajdę sprawia mi głowienie się, jakby tu ową wiedzę jak najkorzystniej i jak najefektywniej przekazać. Nic to, że społeczęństwo nie poważa nauczycieli, nic to, że płace są słabe, nic to, że często atmosfera w pokoju nauczycielskim jest toksyczna, nic to, że grozi wypalenie zawodowe. Jeśli wiesz, co chcesz robić, jeśli zbadałeś swoje mocne i słabe strony i wiesz, co masz do zaoferowania, może wystarczy, że będziesz poważał sam siebie. Wszakże wszystkim nigdy nie dogodzisz. Zresztą ludzie, jako naturalni egocentrycy, nie patrzą dalej, niż na czubek własnego nosa. Dlatego nie ma co się na każdym kroku przejmować "co ludzie powiedzą". Nie powiedzą nic, bo ich nie obchodzimy. I tego, moi drodzy, nauczyła mnie Ameryka.


środa, 6 lutego 2013

Czarne chmury, kruki i wrony, czyli co czeka wychowanka polskiego systemu szkolnictwa.




Znajomy ksiądz, mieszkający ładnych parę lat w Ameryce, scharakteryzował American Dream jako możliwość opłacalnego zrealizowania swojego marzenia. Dodał przy tym, że w obywatelach amerykańskich od najmłodszych lat kształtuje się niezwykle silną wiarę w siebie i własne możliwości, które to cechy są niezwykle pomocne przy osiąganiu owego „dreamu”. Jest to zapewne miecz obosieczny, ponieważ nie brakuje idealistycznych podlotków, którym realia dorosłego życia wywichnęły skrzydła, ale w całościowym podsumowaniu lepiej mówić dzieciom, że mogą wszystko, niż, że z góry skazane są na porażkę. W ten poemat dygresyjny wpleść muszę pochwałę dla Akademii Przyszłości, która owe chwalebne praktyki skrzętnie przeszczepia na grunt polski.
Jak w takim razie kształtuje się obywatela polskiego, jak przygotowuje się go do wejścia na tę morderczą arenę jaką jest rynek pracy? Odpowiedź jest prosta, nie kształtuje się go w ogóle. Jeśli, daj Boże, glina owa trafi na światłych rodziców, którzy będą chcieli lub mieli środki, by zainwestować w swoje dziecko, jest jeszcze dla niej jakaś szansa. Jednak jeśli rodzice nie mają pojęcia jak pokierować swoim dzieckiem w tej sferze (ciężko ich winić, szkół dla rodziców nie ma) jest ono zdane na nasz wadliwy system edukacji.
Pamiętam, że pod koniec gimnazjum nikt z nas nie miał pojęcia kim chce być a kazano nam wybierać profil liceum i przedmioty do zdawania na maturze. Cóż za absurd, a jest to czasem decyzja wiążąca nas na całe życie. Doradztwo zawodowe też było śmiechu warte. Tuż przed maturą poszliśmy do jakiegoś ośrodka, zrobili nam kilka testów z wynikiem typu „możesz być nauczycielką lub dziennikarzem”. Jeśli to jest doradztwo zawodowe to naprawdę osoby uprawiające ten zawód powinny doradzić sobie zmianę pracy. Nikt nie pokazywał nam danych statystycznych zapotrzebowania na różne zawody, nikt nie trąbił o potrzebie specjalistów po politechnice. I poszliśmy na prawo, psychologię, języki. I teraz dopiero, ledwie świadomi dorosłego życia popadamy w panikę…lub alkoholizm.

Guwernantka

PS Koleżanka podesłała mi ciekawy artykuł:
http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-zawody-bez-przyszlosci,nId,643439

PS 2 Nie czujcie się urażeni absolwenci prawa, psychologii i języków (ja;p), chodzi bardziej o podjęcie dyskusji i wskazanie na lepsze perspektywy pracy po kierunkach ścisłych. A jak wiadomo ktoś mądry i sprytny znajdzie prace po wszystkim. Czego sobie i Wam życzę.

sobota, 19 stycznia 2013

„Kochanie, zmieńmy stan.”, czyli do czego to nie posuną się amerykańscy rodzice, by zapewnić dzieciom dobrą edukację.



Część pierwsza subiektywnych obserwacji, dotyczących systemu edukacji w USA.




Kiedy raz czy dwa razy usłyszałam, że amerykańscy rodzice potrafią przeprowadzić się do innego stanu tylko po to, by ich dziecko dostało się do dobrej szkoły, myślałam, że jest to znów wyolbrzymiony stereotyp o przesadzających Amerykanach. Jakież zatem było moje zdziwienie, gdy usłyszałam tę historię z pierwszej ręki.
Mieszkam sobie na granicy stanów Nowy Jork i Connecticut. Podczas gdy Ct uważane jest za stan najbogatszy, co można poznać po horrendalnych cenach benzyny, jedzenia i zatrważająco „wypasionych” rezydencjach, tak Nowy Jork jest odrobinę tańszy. Idąc tym tropem, słusznie wnioskowalibyśmy, iż poziom edukacji również zależy w pewnym sensie od głębokości kieszeni podatników. I tutaj moi drodzy grubo byśmy się pomylili.
Różnicę można zaobserwować na przykładzie troski o uczniów z różnorakimi problemami rozwojowymi. W szkołach podstawowych w Ct zajęcia dodatkowe (wyrównawcze) dla takich dzieci raz, że nie są refundowane a dwa, że spektrum zajęć jest zdecydowanie mniejsze w porównaniu z tymi, jakie oferują szkoły w NY. Jak wiadomo, chorować w Ameryce jest jeszcze gorzej niż w Polsce, ponieważ ubezpieczenie niekoniecznie pokrywa wizyty u specjalistów. Dla dzieci z problemami rozwojowymi natomiast, takimi specjalistami są chociażby logopeda, psycholog i terapeuta. Dość powiedzieć, że znajomej rodzinie korzystniej (podejrzewam, że również taniej) było się przeprowadzić te 40 min na zachód do stanu Nowy Jork, niż opłacać długoletnie wizyty, których szkoła w CT nie chciała refundować.
Co ciekawe, różnice można było również zaobserwować w dwóch podstawówkach w tym samym dystrykcie. Na szczęście w owym dystrykcie jest jakieś 5 podstawówek i można je sobie wybrać w zależności od potrzeb. Ów przywilej kończy się jednak w momencie , kiedy nasze dziecko przekroczy progi tzw „middle school” (gimnazjum) oraz liceum, ponieważ tutaj jest tylko po jednej takiej szkole.
Zajęcia wyrównawcze, które oferuje opisywana szkoła podstawowa to chociażby logopeda, który pracuje nie tylko nad techniczną poprawnością wymowy, ale także nad problemami ze zrozumieniem słów oraz poprawnym ich użyciem. Są też zajęcia, które pomagają dziecku w pisaniu i rysowaniu (co ciekawe oferowane są wymiennie z wfem). Pamiętam, jeszcze z Akademii Przyszłości, że też nas uczyli, jakie ćwiczenia stosować, by dziecko wyrobiło sobie rękę. O dziwo, zwykłe wygniatanie literek z plasteliny bardzo pomaga.
Zdaję sobie sprawę, że informacje te nie są zbyt detaliczne, ale zobowiązuję się wkrótce to naprawić. Mam w planach takie kąski, jak wywiady z nauczycielami. Nie macie pojęcia jak ciężko jest tutaj wkręcić się do szkoły podstawowej w charakterze wolontariusza. Oprócz oddania odcisków palców, muszę jeszcze przekonać moich pracodawców, że nie będzie to bynajmniej moje zatrudnienie „na boku”, które mogłoby spowodować konieczność płacenia za mnie podatku.

czwartek, 17 stycznia 2013

Zarys sylwetki i cel bloga

Fascynacja instytucją guwernantki nie opuszcza mnie od chwili, kiedy przeczytałam swoją pierwszą pozytywistyczną powieść. Idea śmierci z przeuczenia również.

Bardzo chciałam stworzyć tego bloga, nawet jeśli nie dla szerokiej publiczności, to dla siebie samej. Jednak gdzieś w głębi duszy kłuje ten niezwerbalizowany przez nikogo zarzut: co ty wiesz o nauczaniu? Otóż wiem mało i dlatego jest we mnie wieczna potrzeba douczania się w tej dziedzinie, odkrywania prawdy o sobie, swoim powołaniu 
i szerokopojętym nauczaniu.

Kiedy przyznaję się do tego, że odkryłam swoje powołanie, niektórzy rówieśnicy mówią, że mi zazdroszczą. W przedziale 18-23 niewielu ludzi może się w ten sposób scharakteryzować. Widoczny jest raczej trend zagubienia, tudzież wiecznego nastolatka. A wiedzieć, co się chce robić w życiu jest tak przyjemnie, tak lekko 
i tak błogo…no dobra rozpędzam się. Pogadamy jak dostanę pierwszą pracę, która przygwoździ mnie do posadzki swymi niespełnionymi oczekiwaniami, wrogością otoczenia i tragiczną świadomością braku wiedzy i doświadczenia, jakiego absurdalnie wymaga się od młodego nauczyciela.

Zatem zakładam tego bloga, by zmotywować siebie (i może innych mi podobnych) do zdobycia i usystematyzowania owej wiedzy i doświadczenia.

Mam 23 lata i skończyłam licencjat z filologii angielskiej ze specjalizacją nauczycielską i uprawnieniami do uczenia drugiego przedmiotu, jakim jest szerokopojęta historia sztuki. Pracę licencjacką pisałam z metodyki. Obecnie spędzam rok w Ameryce jako au pair opiekując się wspaniałymi, lecz troszkę bardziej wymagającymi uwagi dziećmi. W moich planach jest magisterka z języka angielskiego z naciskiem na metodykę nauczania.

Na blogu chciałabym zamieszczać godne uwagi informacje i innowacyjne pomysły dotyczące systemu edukacji w Polsce i w Ameryce, opierając się na artykułach tudzież na własnym doświadczeniu. A jako że jestem istotą dygresyjną, nie omieszkam wrzucić od czasu do czasu autorskiego narzekania/przemyśliwania, recenzji czytanej książki, tudzież zestawu filmów, które każdy (przyszły) nauczyciel powinien obejrzeć. Jednak postaram się, by obszar dygresji nie wychodził poza obrzeża szerokopojętej oświaty. Wyczuwam tutaj drobny paradoks, i nadużycie słowa „szerokopojęty”.

Dalej wzwyż i dalej w głąb zatem!

Guwernantka